Edukacja domowa? Czemu nie!

Rodzicom wychowującym swoje dzieci w domu oraz tym którzy się wahają polecamy rozmowę z Panią Moniką Karczewską.

Najbardziej potrzebna jest dobra organizacja, utrzymanie samodyscypliny i systematyczność. Każdy dzień staramy się zaczynać od wspólnej modlitwy, która jest najlepszym wstępem do dalszego działania. Nie sprawdza się ślepe naśladowanie szkoły w domu z 45-minutowymi lekcjami i szkolnym planem zajęć – mówi dla portalu PCh24.pl o własnych doświadczeniach związanych z edukacją domową Monika Karczewska, matka trojga dzieci.

 

tataKiedy po raz pierwszy usłyszałaś o edukacji domowej? Jakie były Twoje pierwsze refleksje?

Było to w czasach kiedy sama byłam jeszcze uczennicą. Usłyszałam wtedy, że gdzieś za oceanem mieszkają dzieci, które uczą się w domu i nie muszą chodzić do szkoły. Nie miałam dobrych doświadczeń związanych ze szkołą i taka nauka była dla mnie nierealnym marzeniem. Dopiero kilkanaście lat później doszła do mnie informacja, że także w Polsce znaleźli się rodzice, którzy podjęli trud walki o prawo do edukacji domowej swoich dzieci. Pochłonięta studiami niespecjalnie śledziłam ich losy, ale dziś wiem, że to właśnie ci ludzie swoim poświęceniem i determinacją doprowadzili do tego, że możemy dziś bez większych przeszkód uczyć swoje dzieci w domu.

Czy już przy narodzinach pierwszego dziecka wiedziałaś, że będziesz je edukować w domu?

Narodziny pierwszego dziecka to chwila, kiedy człowiek bardziej zastanawia się nad swoją nową rolą niż nad przyszłą edukacją dziecka. Odkrywanie rodzicielstwa to odkrywanie nowego fascynującego świata. Nie ograniczamy się już tylko do swoich zainteresowań i pracy zawodowej, a poznajemy nowego, powierzonego nam człowieka, za którego jesteśmy odpowiedzialni. Uświadomienie sobie wagi tej odpowiedzialności to – w moim przypadku – pierwszy krok do podjęcia decyzji o domowym nauczaniu. Sądzi się, że matki poświęcając się wychowaniu dzieci pozbawiają się możliwości samorealizacji, a jest wręcz odwrotnie! Wychowywanie dzieci to nieustanna praca nad sobą, własnym rozwojem, a dopiero później praca nad kształtowaniem i ujarzmianiem charakteru swoich pociech. Czasem wydaje mi się, że Pan Bóg stworzył rodzinę i rodzicielstwo po to, żeby ludzie mogli doświadczyć bezinteresownej i twórczej miłości, która jest nikłą namiastką Miłości Boga do nas ludzi…

Wokół homeschoolingu narosło wiele mitów. Chyba najpoważniejszym spośród nich jest zarzut, że dzieci edukowane domowo są społecznymi odludkami, ponieważ nie przebywają w grupie rówieśniczej.

Po pierwsze trzeba się zastanowić czy przebywanie w grupie rówieśniczej (czytaj „w szkole”) jest gwarancją nie zostania „społecznym odludkiem” i co wpływa na izolowanie się niektórych ludzi od społeczeństwa. Jeśli mówimy o ekstremalnych przypadkach, to z moich obserwacji wynika, że to właśnie w szkole dzieci wrażliwsze, mądrzejsze czy choćby inaczej wyglądające z większym prawdopodobieństwem mogą stać odludkami, ponieważ nie pasują do grupy. Czasem jest tak, że w klasie, która jest przypadkową zbieraniną różnych dzieci, normy wyznaczają silni uczniowie o, delikatnie mówiąc, nienajlepszej reputacji. Wymóg dostosowywania się do grupy rówieśniczej w takiej sytuacji uważam za wręcz szkodliwy.

Po drugie edukacja domowa nie polega na izolowaniu dzieci od rówieśników, ale zapewnieniu im optymalnych warunków do rozwoju i nauki. Dzieci, które uczą się w domu, w większości przypadków pochodzą z rodzin wielodzietnych, więc kontakty z innymi dziećmi dostają „w pakiecie”. Jest udowodnione, że rozwiązywania konfliktów, radzenia sobie w trudnych sytuacjach czy nawiązywania relacji z ludźmi uczymy się najpierw obserwując rodziców. Naukę relacji społecznych poprzez negatywne szkolne doświadczenia i konflikty uważam za niepotrzebną, odciągającą dziecko od tego, co najistotniejsze dla ucznia czyli zaspokajania ciekawości świata i zdobywania wiedzy. To, jak dziecko radzi sobie w kontaktach z innymi, nie zależy od doświadczeń szkolnych, ale od stabilności emocjonalnej, którą dają mu kochający, co nie znaczy że niewymagający, rodzice. Nikt także nie powiedział nigdy, że kontakty z rówieśnikami muszą odbywać się tylko na poziomie szkoły. Większość homeschoolersów uczęszcza na rozmaite zajęcia dodatkowe. Dzieci uprawiają sport, malują, chodzą do szkół muzycznych, grają na instrumentach, śpiewają w chórach, należą do różnych organizacji, są harcerzami, ministrantami, uczą się języków, udzielają się społecznie, przyjaźnią i spotykają się ze sobą, a przede wszystkim mają o wiele więcej czasu na rozwój swoich zainteresowań.

Po trzecie, obserwując wszystkie znajome dzieci uczące się w domu, z moimi włącznie, widzę nieprzeciętne, pewne siebie i ciekawe świata osobowości o zróżnicowanych charakterach. Bardzo szybko integrują się w grupie, choć zdarzają się indywidualiści. Podczas zwiedzania zabytków czy na lekcjach muzealnych, które organizujemy z grupką zaprzyjaźnionych rodzin uczących w domu, nasze dzieci zadziwiają prowadzących swoją dociekliwością, skupieniem i zadawaniem wielu szczegółowych pytań. Nasza gromadka zdecydowanie odróżnia się od rozbrykanych wycieczek szkolnych, na co również zwracają uwagę przewodnicy.

Wielu zwolenników edukacji domowej podnosi, że w ten sposób dzieci można uchronić przed ideologicznymi wpływami szkoły.

To jest dodatkowy powód, dla którego warto wziąć pod uwagę homeschooling. Zawsze chciałam wychowywać swoje dzieci w duchu katolickim, patriotycznym, pielęgnować i wpajać im tradycyjne wartości. Szkoła nie daje mi gwarancji takiego wychowania, ponieważ stała się poletkiem doświadczalnym dla lewicujących polityków i ideologów eksperymentujących z programami nauczania, podręcznikami i treściami, które one zawierają. Ogranicza się ilość godzin historii, języka polskiego, wprowadza nowe lektury kosztem klasycznego kanonu literatury. W całym tym bałaganie rodziców traktuje się jak niekompetentnych i nic nierozumiejących intruzów, a ich rolę chciałoby się ograniczyć najlepiej tylko do dostarczenia i odebrania dzieci ze szkoły. Nie wyobrażam sobie tego, że nie mogę decydować o tym, czego i jak uczy się moje dziecko, ponieważ to ja, nie żaden minister, nauczyciel czy sexedukator, odpowiadam za to, jakim będzie człowiekiem. Ucząc osobiście swoje dzieci mam ten komfort, że nie muszę używać podręcznika, czy proponować lektury, którą uważam za nieodpowiednią.

Jak zatem w praktyce wygląda edukacja domowa? Dzieci od ósmej do trzynastej mają zajęcia, a Ty czasowo zmieniasz się w nauczycielkę?

Nie ma mowy o czasowej zmianie. Brzmi przerażająco, ale nauczycielką jestem 24 godziny na dobę. Co więcej, ośmielę się twierdzić, że nauczycielami, choć może mniej zaangażowanymi, są wszyscy rodzice, niezależnie od tego, czy ich dzieci chodzą do szkoły czy nie. Co do naszego planu dnia, nie mając wcześniej pojęcia o tym, jak powinno wyglądać nauczanie domowe, próbowałam różnych sposobów nauki. Najbardziej potrzebna jest dobra organizacja, utrzymanie samodyscypliny i systematyczność. Każdy dzień staramy się zaczynać od wspólnej modlitwy, która jest najlepszym wstępem do dalszego działania. Nie sprawdza się ślepe naśladowanie szkoły w domu z 45-minutowymi lekcjami i szkolnym planem zajęć. Nie prowadzę także jakichś wykładów, chyba, że mamy w planie tematy, które wymagają ode mnie wytłumaczenia. Najczęściej podsuwam każdemu z moich dzieci jakieś zagadnienie do samodzielnego opracowania. W ten sposób uczą się one korzystania z książek i różnych dostępnych materiałów i źródeł niczym prawdziwi studenci. Pomagam im wtedy, kiedy widzę, że sobie z czymś nie radzą. Czasem uczę się razem z nimi, bo wielu rzeczy nie pamiętam lub nie wiem. Najważniejsze w tego rodzaju nauce jest odpowiednie zagospodarowanie czasu i świadomość tego, że najwydajniej i pilnie pracuje się w godzinach rannych. Później percepcja spada i można skupić się na lżejszych, mniej wymagających zajęciach. Popołudnia też często mamy zajęte, ponieważ dzieci chodzą na różne zajęcia dodatkowe. Nie ma limitu godzin, które spędzamy ucząc się i nie wszystkie dni wyglądają tak samo. Czasem fundujemy sobie luźniejszy dzień, robimy wielkie porządki, oglądamy filmy, wychodzimy na wycieczkę, do muzeum czy do lasu. Dzieci stosunkowo dużo czasu spędzają na świeżym powietrzu. Ważne też, aby każdy z nas miał trochę czasu tylko i wyłącznie dla siebie.

A jak wygląda kwestia zaliczania poszczególnych etapów nauki? Czy istnieje możliwość podzielenia materiału na dwa czy trzy działy i poszczególne ich zdawanie, czy też obowiązkowy jest jeden egzamin z całego roku?

Do tej pory byliśmy zapisani do szkoły, w której termin egzaminu końcowego z całego roku był ustalany odgórnie z każdego przedmiotu oddzielnie. Teoretycznie istniała możliwość negocjowania terminów lub podziału materiału na dwie partie, ale wiązałoby się to pewnie z dużymi problemami dla szkoły. Aktualnie znaleźliśmy szkołę, która pozwala na indywidualne ustalanie terminów i dzielenie materiału na części. Będzie to przydatne zwłaszcza na późniejszych etapach edukacji.

Jak wyobrażasz sobie edukację domową swoich dzieci w liceum, gdy zapewne nie we wszystkich przedmiotach czujesz się tak pewnie, jak to ma miejsce na poziomie szkoły podstawowej czy gimnazjum?

Myślę, że sposób uczenia diametralnie się nie zmieni, ponieważ, jak mówiłam, nauka dla nas to studiowanie, znajdowanie odpowiedzi na różne pytania. Mamy metodę, więc będziemy szukać rozwiązań i ludzi, którzy pomogą nam je wyjaśnić. Tak się złożyło, że mój mąż jest umysłem ścisłym i doskonale potrafi wytłumaczyć zależności matematyczne i zjawiska fizyczne. Ponadto szkoła, do której jesteśmy zapisani, prowadzi warsztaty i kółka zainteresowań z przedmiotów, które mogą sprawiać problemy. Myślę także, że dzieci w liceum będą miały już sprecyzowane zainteresowania i będą bardziej samodzielne. Naszym zadaniem jest tylko umożliwić im dostęp do szerokiej wiedzy.

Jakie wymogi formalne powinni spełnić rodzice pragnący edukować swoje dziecko w domu?

Rodzice powinni złożyć wniosek do dyrektora wybranej szkoły o wydanie zezwolenia na spełnianie przez dziecko obowiązku nauki poza szkołą, dołączyć do wniosku opinię poradni psychologiczno-pedagogicznej, oświadczenie o zapewnieniu dziecku warunków umożliwiających realizację podstawy programowej obowiązującej na danym etapie kształcenia oraz zobowiązanie do przystępowania w każdym roku szkolnym przez dziecko do egzaminów sprawdzających stan jego wiedzy. Po wydaniu zezwolenia na edukację poza szkołą, dyrektor szkoły powinien poinformować rodziców, jaki jest zakres programu, z którego uczeń będzie egzaminowany, a także o zasadach oceniania, warunkach klasyfikowania i przeprowadzania egzaminów w danej szkole.

Jak uważasz, czy edukacja domowa byłaby możliwa, gdybyś pracowała zawodowo?

Wydaje mi się to mało prawdopodobne, ale być może teoretycznie możliwe jest połączenie niezbyt absorbującej pracy zawodowej matki z edukacją dzieci… Może to kwestia organizacji, pomocy dziadków czy innych osób. Najistotniejsza w tym wszystkim jest współpraca obojga rodziców, a także ogromna rola męża, który jako głowa rodziny troszczy się o byt materialny i wspiera żonę w jej obowiązkach. Osobiście zrezygnowałam z pracy zawodowej, która polegała na twórczym wykorzystywaniu swoich pomysłów i wizji, choć mam wrażenie, że nic innego właśnie teraz nie robię.

Dziękuję za rozmowę!
Rozmawiał Kajetan Rajski

ZA: http://www.pch24.pl/edukacja-domowa–czemu-nie-,25216,i.html

Wpis opublikowano 22 września 2014r.